Nie za często sięgam po książki osadzone w przeszłości. Jeśli to robię to musi kierować mną ciekawość. Tak też było w przypadku książki ,,Alchemia miłości". XVI wiek za wiele mi nie mówi, oprócz tego, że był strasznie dawno temu. Nie mam więc pojęcia czy autorka dobrze go nakreśliła, lecz wiem jedno za książkę, którą stworzyła należą się jej oklaski.
Byłam ciekawa tej książki od jakiegoś czasu, lecz byłam pewna, że mnie nie zachwyci. Bardzo się zdziwiłam, gdyż książka bardzo szybko mi się spodobała. Nie spodziewałam się tego ani po książce, ani po sobie. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam rozwój wypadków, kibicowałam dla bohaterów których polubiłam oraz z ciekawością przyglądałam się zwyczajom, jakie panują w świecie Willa i Ellie.
Nie wciągnęłam się jednak w historię na tyle by galopować przez strony książki, lecz przyjemnie spędziłam czas poznając tę książkę. Godziny może i wolno płynęły, lecz mi się one podobały, więc nie ma na co narzekać. Zakończenie jak najbardziej mnie zadowoliło, choć podejrzewałam, że książka się tak skończy. Cieszę się, że ,,Alchemia miłości należy do trylogii, gdyż będę mogła jeszcze dwa razy powrócić do tego świata, wieku i stylu autorki, który sprawił, że mnie ta książka nie odepchnęła. Polecam!