Wiele osób słyszało o wydarzeniach, jakie miały miejsce w Norwegii w lecie 2011 roku. Wiele osób śledziło fakty na bieżąco, wiele to osobiście przeżyło. Osobiście nie oglądam, ani nie czytuje najświeższych wiadomości, lecz wieść o masakrze doszła do mych uszów bardzo szybko. Sama wieść o tym przerażała ludzi, którzy nie mieli z nią żadnego związku. Co więc musiało się działo z osobami, którzy byli w tym czasie na wyspie Utoya i widzieli wiele zamordowanych, sami ledwo uszli z życiem? Każdy może się domyślać, lecz Adrian Pracoń wie dokładnie, co się przeżywa w takich sytuacjach. Był tam. Teraz pokazał światu jak to było.
Muszę przyznać, że byłam bardzo ciekawa tej książki odkąd zobaczyłam ją po raz pierwszy w zapowiedziach. Jej początek nie za bardzo mnie zaciekawił. Były to bowiem opisy życia osobistego, początku obozu, jednak trwałam wytrwale, gdyż byłam bardzo ciekawa, co człowiek czuje, co robi podczas takich wydarzeń. Kiedy doszłam do ciekawiącego mnie momentu nie mogłam już się oderwać książki aż do jej końca. Przez głowę człowieka przebiega podczas czytanie czegoś takiego wiele myśli. A gdy uświadamia sobie, że to czysta rzeczywistość pozostaje tylko strach.
Nie wiem co można powiedzieć o książce ,,Masakra na wyspie Utoya", ją po prostu trzeba przeczytać. Uświadomienie sobie, że jeden człowiek może się dopuścić takich czynów pozostaje tylko strach i niepewność wobec ludzi.