Dla Wagabundy Ziemia to dziewiąta planeta, na której się znalazła, na każdej z nich miała innego żywiciela. Teraz naszła kolej na Melanie, dziewczynę, która jako jedna z ostatnich przeżyła wyniszczenie swojej rasy. Wagabunda z poprzednimi żywicielami nie miała problemu. Jednak Melanie jest inna, jest silna, swoimi wspomnieniami rodzi w Wagabundzie uczucia, których do tej pory nie miała okazji przeżyć. Miłość do bliskich potrafi zadziałać cuda, teraz nadszedł czas ich odnalezienia.
Swego czasu obiecałam sobie, że nie sięgnę po książkę ,,Intruz". Pomimo tego, że saga ,,Zmierzch" pani Meyer przypadła mi do gustu to miałam wielkie wątpliwości do tej pozycji. Jednak szum jaki się utworzył wokół ekranizacji spowodował napływ pozytywnych recenzji. Wtedy pomyślałam sobie, czemu mam nie spróbować, w końcu kiedyś zaklinałam, że nie sięgnę po ,,Zmierzch". Gdy miałam już książkę w rękach przeleciał mnie lekki strach i niechętnie zaczęłam ją czytać. Jednak jakie wywarła na mnie wrażenie?
Na początku byłam zmieszana, nie wiedziałam właściwie o co w tym wszystkim chodzi, lecz zaczynało się rodzić lekkie zaciekawienie. Koniec końców przerodziło się one w niemałe zainteresowanie całą historią. Wydarzenia poznajemy z perspektywy Wagabundy, która to osiadła w ciele Melanie. Spodobała mi się ta bohaterka. Dusza, która osadza się w żywicielach natrafiająca na silną osobowość. Dla mnie to powiew świeżości, jak i sam świat, w którym osadzona jest akcji. Po prostu świeżość i zaciekawienie.
Jak przeszłam przez pierwszy opór, który się pojawił podczas czytania książki ,,Intruz" dalsze zaznajamianie się z tą pozycją poszło jak z płatka. Szybko mi się ją czytało, znalazłam w niej kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji, co tylko podsycało mój apetyt na poznanie całej dziejącej się historii. Tak jak w przypadku sagi ,,Zmierzch", tak i teraz przy ,,Intruzie" żałuję, że nie sięgnęłam wcześniej po tę książkę. Polecam!!