Do tej pory książki Brandona Sandersona z jednej strony mnie ciekawiły, gdyż naczytałam się o nich dużo pozytywnego, jednak z drugiej strony odrobinę się ich bałam. Obawiam się, że mi nie przypadną do gustu, a nie chciałabym nudzić się przy takich tomiszczach. Teraz, kiedy jestem już po przeczytaniu pierwszej części z serii ,,Z Mgły Zrodzony", wiem, że nie powinnam mieć więcej już żadnych wątpliwości do książek Sandersona. Czytanie jego dzieła było czymś niezwykle przyjemnym, co z wielką chęcią bym powtórzyła.
Gdy miałam już w rękach książkę ,,Z Mgły Zrodzony" nie potrafiłam sobie odpuścić, by nie pozachwycać się jej wyglądem. Twarda oprawa z cudowną okładką potrafiła wywrzeć na mnie wrażenie. Gdy już miałam zacząć czytać, przed tekstem znalazłam mapki, które także mnie zainteresowały, taki mały wstęp do poznania świata, który głębiej poznałam przy czytaniu historii. W końcu dopadłam pierwszych słów i tak za pierwszym razem nie potrafiłam nie przeczytać kilkudziesięciu stron. Zaintrygował mnie świat przedstawiony przez Sandersona. Ciężko mi było się od niego odkleić. Nie przepadam za upałami, ciężko jest mi wtedy czytać, jednak nie potrafiłam się opanować, by nie poznać nowych szczegółów na temat świata Allomantów.
Książkę ,,Z Mgły Zrodzony" czytało mi się dosyć długo. Nie da się po niej skakać czy przyśpieszać tempo czytania, po prostu miałam ochotę wolno i dokładnie przyglądać się całej historii. Wydawałoby się, że po przeczytaniu prawie siedmiuset stron ma się ochotę na jakiś czas odpocząć od świata, z którym niedawno miało się styczność, jednak ja mam ochotę jeszcze raz wkroczyć do tego środowiska i poznać dalsze życie Zrodzonej z Mgły.
Przez prawie cały czas czytania książki ,,Z Mgły Zrodzony" towarzyszyła mi ciekawość, tyle nowego działo mi się przed oczami, jednak to nie jedyne uczucie, jakie potrafi wywołać ta pozycja. Szok, niedowierzanie, współczucie, chęć pokonania niesprawiedliwości i wiele innych, które należy poznać na własnej skórze. ,,Z Mgły Zrodzony" to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, które czytałam w ostatnim czasie.
Nie będę ukrywać, że po książkę ,,Wirusy" sięgnęłam tylko dlatego, że nazwisko Reichs kojarzy mi się z kreatorką postaci Temperance Brennan, którą bardzo lubię. Tak więc nie mogłam odmówić historii, która wyszła spod tego samego pióra. Postać Tory i jej przyjaciół została także wymyślona przez syna wymienionej pisarki, więc zapowiadał się lekki wietrzyk świeżości. Wszystko mi podpowiadało, że to musi być dobra książka, więc nie zostało mi nic innego jak ją przeczytać.
Książka ,,Wirusy" szybko zdążyła mnie zaskoczyć. Byłam ciekawa, co to za tytułowy wirus będzie się panoszył po świecie bohaterów. Miałam już nawet kilka teorii, lecz żadna się nie sprawdziła. Jednak to nie jedyna rzecz, która potrafiła wprowadzić mnie w zdziwienie. Podczas czytania nie dało się nie snuć własnych hipotez na temat dalszego rozwoju wydarzeń. Niestety prawie nic nie udało mi się odgadnąć (a to pisarze-chytrusy).
Świetnie się bawiłam czytając ,,Wirusy". Historia, jaką stworzyli autorzy, wprowadziła mnie w niezwykły świat pełen przygód młodych, inteligentnych nastolatków, z której mogłam nauczyć się kilku nowych rzeczy. Nie raz mnie zaskoczyła, nie raz mnie zaciekawiła i nie raz na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. A po skończeniu czytania tej książki, od razu miałam ochotę zatopić się w kolejnych przygodach naszej czwórki przyjaciół. Na szczęście będę mogła to zrobić, gdyż ,,Wirusy" są pierwszą części serii, która liczy już kilka tomów.
Gdy dwa lata temu przeczytałam książkę ,,Tak blisko..." byłam zachwycona tą pozycją i miałam ochotę zapoznać się z kolejnymi historiami spod pióra pani Webber. Już po pierwszych recenzjach ,,Tak krucho..." wiedziałam, że nie mam co liczyć na razie na nową historię, lecz będę miała do czynienia z tą samą, tylko tym razem oczami Lucasa. Nie spieszyłam się zbytnio z przeczytaniem tej pozycji, jednak jak już to zrobiłam to i tak się ucieszyłam, że ta książka została wydana.
Tym razem mamy okazję głębiej poznać historię Lucasa/Landona. Jego bojową przeszłość, jak i aktualniejsze przeżycia. O ile teraźniejsze wydarzenia były do przewidzenia, bo to właśnie je poznawaliśmy w poprzedniej części, o tyle wydarzenia z dzieciństwa zaciekawiły mnie bardziej, gdyż to dzięki nim poznałam odrobinę lepiej naszego bohatera.
,,Tak krucho..." to historia chłopca, który na uporanie się ze stratą matki wybrał dosyć nieciekawą drogę, jednak z pomocą innych, jak i z własnym wielkim wysiłkiem, potrafił zmienić swoje życie i stał się naprawdę porządnym facetem. Ta książka nie zachwyca tak, jak ,,Tak blisko...", jednak nie jest zła, ma swój urok i potrafi wciągnąć czytelnika w swój świat. A jak już wciągnie to dość trudno się od niej czasami oderwać. Przeczytanie jej zajęło mi dwa podejścia, co jest świetnym wynikiem patrząc na to, że ostatnio strasznie długo zajmuje mi zapoznanie się z jedną książką.
Cieszy mnie fakt, że jest już wydana kolejna część w oryginale, tym razem autorka wzięła pod lupę innych bohaterów, Pearl oraz Boyce'a. Mam nadzieję, że w Polsce za niedługo będziemy mogli zapoznać się z ich historią i będzie równie intrygująca jak Lucasa i Jacqueline.
Po przeczytaniu opisu książki ,,Otwórz oczy, zaraz świt" pojawiła się myśl w mojej głowie, że powinnam przeczytać tę pozycję. Gdy miałam już ją w swoich rękach, byłam entuzjastycznie nastawiona, lecz nie zaczęłam jej czytać. Gdy już miałam zacząć, pojawiły się jakieś wątpliwości. Książka trochę poleżała, trochę postała u mnie na półce i w końcu doczekała się przeczytania. Muszę przyznać, że trochę inaczej wyobrażałam sobie tę pozycję, ale okazało się to być wielkim plusem.
Tej książki nie da się długo czytać. Jak już zaczynamy, tak i chcemy ją szybko skończyć. Tak przynajmniej było ze mną. Wciągnęłam się w świat Teo. Z chęcią podróżowałam wraz z bohaterem po różnych miejscach. Przyglądałam się jak zmienia się jego sposób myślenia o życiu, co potrafiło czasem skłonić mnie do własnych lekkich korekt różnych przemyśleń.
Myślę, że po skończeniu zapoznawania się z tą książką kilka myśli, które pojawiły się w mojej głowie zostanie na dłużej. Na pewno zapamięta mi się hinduska przypowieść o ślepcach, której do tej pory nie znałam, a która dała mi do myślenia.
Zauważyłam, że w planach wydawniczych jest kolejna książka pana Czarneckiego i już jestem jej ciekawa. Wiem też, że kolejnym razem nie będę zwlekała tyle czasu z przeczytaniem, bo już jestem przekonana, że warto sięgać po książki tego autora od razu.
Przed sięgnięciem po książkę ,,Pierwsza kawa o poranku" miałam wobec niej wątpliwości, czy aby na pewno jest w moim guście. Okazało się, że jak najbardziej wpasowuje się w moje upodobania. Gdy zobaczyłam drugą książkę pana Galdino wydaną w Polsce nie mogłam przejść koło niej obojętnie. Znów chciałam, dzięki temu autorowi, przenieść się do gorących Włoch, by podziwiać rodzące się między głównymi bohaterami uczucie. Po raz kolejny Diego Galdino udowodnił, że potrafi to robić w ciekawy sposób.
Historia w książce ,,Zadbam o to, żeby cię nie stracić" nie jest nadzwyczajna. Wiele rzeczy można przewidzieć, mało nas zaskoczy, w końcu tyle romansów zostało już napisanych. Jednak to i tak nie powoduje, że nie chce się czytać tej książki. Przygoda sycylijskiej dziennikarki w Rzymie sprawi, że nie raz na naszej twarzy pojawi się uśmiech. Z chęcią będziemy kibicować szczęśliwego oraz wspólnego życia dla Lucii i Clarka. Będziemy z ochotą podglądać życie bohaterów, by zobaczyć jakie uczucia powstają między nimi.
,,Zadbam o to, żeby cię nie stracić" okazała się dla mnie idealną pozycją na jeden ciepły, letni wieczór. Dzięki niej przeniosłam się ponownie do Rzymu. Miałam również możliwość poznania Siculiany, którą zapragnęłam, teraz, zobaczyć na własne oczy. Jeśli chcecie na kilka chwil wskoczyć do Włoch i poznać włoską miłosną historię, która płynnie i z lekkością oderwie was od rzeczywistości to polecam przeczytanie tej książki.
Kiedy tylko zobaczyłam opis książki ,,Jeden Bóg" zaciekawił mnie on. Nie miałam jeszcze okazji czytania historii powiązanej z genetycznymi modyfikacjami w taki sposób. Lubię od czasu do czasu odkrywać coś nowego, więc stwierdziłam, że muszę zapoznać się z tą pozycją. Jednak gdy już ją miałam musiała ona trochę poczekać zanim się za nią zabrałam. W końcu nadszedł ten moment, podczas którego mogłam ją w spokoju przeczytać. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się czegoś takiego.
,,Jeden Bóg" bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie tylko tymi wszystkimi modyfikacjami genetycznymi, klonowaniem, intrygami, które zostały ukazane jako rozwój naszego aktualnego świata, ale także bohaterami. Było tak, że zaczęłam już lubić jakąś postać, a ona w tym momencie ukazywała swoje prawdziwe oblicze, miałam wtedy nadzieję, że szybko zniknie mi z planu. Niestety niektórzy zostawali i irytowali mnie swoim tak niesprawiedliwym postępowaniem.
Bardzo spodobał mi się ukazany rozwój technologiczny, biologiczny. Ukazanie tego, że wraz z tym wiążę się tak wiele intryg, tylu ludzi kombinuje tylko po to by na tym zyskać, nawet jeśli muszą zmienić swoje poglądy o sto osiemdziesiąt stopni od tych, które przed chwilą jeszcze prezentowali, wywarło na mnie wrażenie
Czytanie książki ,,Jeden Bóg" było dla mnie niesamowitą przygodą. Taka podróż w przyszłość bez konsekwencji przekonania się na własnej skórze, jakie niesie to ze sobą konsekwencje.
Poprzednie części opowiadające o Sarze i Chrisie miały swoje zalety, jak i wady. Jednakże bardzo polubiłam tę serię. Od przeczytania drugiej części nie mogłam zapomnieć o niej i co pewien czas szukałam zapowiedzi kontynuacji. W końcu, po ponad roku, się doczekałam. Gdy tylko nadarzyła się okazja, chwila wolnego czasu, od razu przystąpiłam do lektury. Jakie wrażenie wywarła na mnie tym razem książka pani Jones? Nie do końca takie, jakie bym chciała.
W mojej głowie zostały momenty z poprzednich części, które bardzo polubiłam, czyli te w których akcja przyśpieszała, coś się działo. Na nieszczęście odkryłam, że ,,Odkrywając tajemnice" ma bardzo mało takich chwil. Odrobinę mnie to rozczarowało. Autorka w tej części postawiła na powolny bieg historii. Tym razem mamy okazję poznać różne zakamarki tego, co się dzieje w głowach bohaterów. Odkryjemy z jakimi niepewnościami zmagają się bohaterowie oraz poznamy tajemnice Chrisa, którą trudno mu było wyznać Sarze.
,,Odkrywając tajemnice" nie jest złą książką. Przyzwyczajona poprzednimi częściami miałam nadzieję na coś, co mnie zaskoczy, spotęguje moją ciekawość, jednak bliższe poznanie bohaterów mi nie przeszkadzało. Jak zwykle można znaleźć tutaj sceny seksu, ale nie powiedziałabym, że jest ich tu jakoś przesadnie dużo, czy wywołują jakiś grymas na twarzy. Po prostu od czasu do czasu przerywają poznawanie codziennych problemów, z jakimi przyszło się zmagać bohaterom.
Na koniec nie mogłabym nie wspomnieć o epilogu, który różni się od tej książki. Pojawia się tam strach, niebezpieczeństwo, a to wszystko po to, aby spotęgować nasze zainteresowanie kolejną częścią. Na mnie podziałało. Mimo średniej trzeciej części mam ochotę, tu i teraz przeczytać kolejną część, niestety będę musiała trochę poczekać.
Książka ,,Wysłanniczka" zaciekawiła mnie odkąd przeczytałam jej opis w internecie. Terroryzm biologiczny wydał się dla mnie ciekawym temat na stworzenie porywającego thrillera. Muszę przyznać, że sporo oczekiwałam od tej pozycji i to był mój błąd, gdyż przez to odrobinę mnie ona zawiodła.
Spodziewałam się porywającego thrillera, otrzymałam jednak książkę bardziej stonowaną. Wydarzenia głównie krążyły wokół tego, jak nasza bohaterka rozprowadzała wirus przemieszczając się w różne miejsca. Nie powiem, że książka jest nudna. W swój sposób nawet mnie zaciekawiła. Darię, naszą terrorystkę, nawet polubiłam, było w niej coś takiego, że w pewnych chwilach trochę jej współczułam, a przecież to ona robiła wszystko by jak największą ilość ludzi zmarła. Jednak początkowo myślałam, że bardziej wciągnie mnie do swojego świata, w którym z kolei życie mogło być bardziej niebezpieczne.
Jeśli poszukujecie pełnego zwrotów akcji thrillera pokazującego niebezpieczeństwo wynikające z rozpowszechniania wirusa ospy to raczej tutaj tego nie otrzymacie. Jednak nie jest źle. Kilka razy można nawet poczuć dreszczyk emocji. Same przyglądanie się podłemu planowi, jakim jest zagłada ludzkości z wykorzystaniem broni biologicznej może się okazać w pewny sposób interesująca przygodą. Dla mnie taka była, lecz niestety tylko ciekawa, a chciałabym, aby zapiera mi dech w piersiach.
Dość długo nie mogłam się przekonać do książek Cassandry Clare, jednak gdy tylko skusiłam się na pierwszą z jej dorobku od razu bardzo przypadła mi do gustu. Wraz z kolejnymi z wielkimi chęciami wchodziłam do świata Nocnych Łowców. Byłam już pewna, że mi się spodoba. Gdy zobaczyłam ,,Kroniki Bane'a" wiedziałam, że przeczytam tę książki mimo, że nie przepadam za opowiadaniami. Zazwyczaj taka forma mnie irytuje tym, iż za szybko się kończy. Tutaj wcale tego nie odczuwałam. Przygody z życia Bane'a idealnie pasują do tej krótkiej formy, tak jak historie z prawdziwego życia. Gdy ktoś zaczyna ci taką opowiadać to wcale nie czujesz niedosytu, bo wiesz, że zostało ci powiedziane wszystko z najważniejszymi szczegółami, które pragnęło się poznać.
Niezwykle przyjemnym przeżyciem było poznanie nowych szczegółów z życia czarownika. Pomimo tego, że jakoś szczególnie nie przepadałam za tym bohaterem. Czasami mnie wkurzał, czasami byłam ciekawa jego poczynań w ,,Darach anioła" to przeczytanie historii z perspektywy Magnusa sprawiło, że mam teraz o nim inne zdanie. W większym stopniu go poznałam, dzięki czemu zdołałam go bardziej polubić.
Jak najbardziej polecam przeczytanie książki ,,Kroniki Bane'a" dla tych mniejszych i większych fanów Nocnych Łowców. Dzięki niej znowu mogłam powrócić choć po części do tego świata oraz podróżować po różnych latach i przypatrywać się, co wtedy się działo. Moja tęsknota za tym światem choć ociupinkę została przygaszona.
,,Nie gaś światła" to już trzecia książka Bernarda Miniera, którą miałam przyjemność przeczytać. Przyjemność, no właśnie, czytanie książek tego pana to niezwykła frajda, jaką się doznaje po niejednym fragmencie tej książki. Czytając jego twórczość ani przez chwilę nie odczuwam, że jest to człowiek z tak niewielkim dorobkiem pisarskim. Jego publikacje są niezwykle dopracowane. Potrafią dotrzeć do różnych zakamarków ludzkich myśli.
Czytając ,,Nie gaś światła" nie można być pewnym czegokolwiek. Minier posiada niezwykłą moc wodzenia czytelnika za nos. Gdy byłam już czegoś pewna, wydawało się to dla mnie logicznym następstwem poprzedzających wydarzeń, nagle okazywało się, że prawda jest kompletnie inna. To cecha, która sprawia, że tak bardzo lubię czytać dobre thrillery.
Nowi bohaterowie, nowe problemy to najlepsza część każdej książki Miniera. Ten człowiek ma niezwykłą wyobraźnie. Na szczęście dla mnie, jak i zapewne wielu innych osób, ten człowiek zaczął dzielić się swoimi pomysłami. Dzięki temu mogę spędzić kilka niezwykłych godzin w innym świecie podążając prawdy nieraz okropnych, krwawych, wpływających na psychikę wydarzeń.
Dla mnie Bernard Minier i jego książki są genialne. Wraz z każdą kolejną historią, która przybywa do mnie z Francji, coraz bardziej lubię tego autora i jego pomysły. Nie mogę się doczekać, co wymyśli w kolejnej powieści. Mam przeczucie, że mnie nie zawiedzie.